poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział III "Za dobry początek"

     Minęło parę miesięcy. Byłam bardzo szczęśliwa. Wiedziałam co to MIŁOŚĆ, mogłam więc dzielić się z innymi tą wiedzą. Przynajmniej tak mi się wydawało.
     Podczas oglądania romansów w telewizji widziałam wiele zakochanych par. Chłopak i dziewczyna- nieznajomi, spotkali się przypadkowo i BUM! Coś zaiskrzyło. Tak było i u nas. Postanowiliśmy być razem. Kochamy się. Spędzamy ze sobą całe dnie, czasami nawet i noce. Wszędzie chodzimy razem. W tych filmach zauważyłam też coś innego- często jeden bohater miał już swoją drugą połówkę, z której po czasie musiał zrezygnować- dla dobra nowej "ukochanej". Można powiedzieć, że tamta już mu się znudziła. Wymienił ją na nowy model. Jednakże nie było tak w tym przypadku. Bynajmniej tak mi się wydawało...
     Daniel mnie rozpieszczał. Zachowywał się tak jak mężczyźni w tych romansach (pewnie dlatego, że cały czas je z nim oglądałam). Kupował mi kwiaty, odprowadzał do domu, trzymał mnie za rękę i pocieszał w chwili zwątpienia. Wiedziałam co to znaczy mieć motyle w brzuchu, nieraz mi się to zdarzało, ale żeby tak codziennie?!
     Jednego dnia, leżąc w łóżku i czytając moją ulubioną książkę Larsson'a, zastanawiałam się nad sensem mego życia. Nigdy nie było kolorowo. Ojca wiecznie nie było, o mamie wolę nie wspominać- była dziwna, choć chyba nie powinnam tak mówić. Nie mam "prawdziwego" rodzeństwa, udaje jedynie, że dogaduje się z duchami. Jestem jakimś niedorozwiniętym dzieckiem. Brakuje mi piątej klepki. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Z chęcią wstawałam rano, bo wiedziałam, że dzień będzie niesamowity i pełen wrażeń z moim ukochanym. Z czasem zaczęłam też zaniedbywać Olę, jednak ona potrafi mi to wybaczyć. Moje życie było napełnione optymizmem i ogromną barwą kolorów. Nie było już smutne i szare, jak dawniej...
     Kontemplując tak kilka godzin, zasnęłam, a śniły mi się bardzo dziwne rzeczy. Wydawało mi się, że gram postać w romansie, a filmem jest moje życie. Daniel, którego kocham całym sercem, miał bardzo dziwną rolę. Nie taką jaką opisywałam wcześniej. Nie miał dwóch dziewczyn, gdzie z jednej musiał "zrezygnować". Był kimś innym o wiele, wiele gorszym...
     Obudziłam się, bo zadzwonił mi telefon.
-Jak dobrze, że ten koszmar się skończył- powiedziałam sama do siebie i odebrałam.- Halo?
-Cześć kochanie. Co robisz?- zapytał Daniel.
-Leżę w łóżku. Miałam straszny sen. Mógłbyś po mnie przyjść. Muszę z tobą o czymś ważnym porozmawiać.
-Oczywiście ale o co chodzi?- zdziwił się.
-To nie jest rozmowa na telefon. Do zobaczenia- rzuciłam słuchawką.
     Szybko się ubrałam i wyszłam z domu. Mój chłopak czekał przy pomoście, tam gdzie poszliśmy po raz pierwszy. Cały czas myślałam o moim śnie. Wydawało mi się to tylko jedną, WIELKĄ pomyłką, jednakże skąd miałam pewność. Prawdy mogłam się dowiedzieć tylko od niego- Daniela.
Podszedł do mnie i pocałował. Nie miałam na to dzisiaj siły ani tym bardziej czasu. Odepchnęłam go lekko na znak, aby się odsunął. Popatrzył na mnie z przerażeniem w oczach. Może robił jakiś szybki rachunek sumienia. Tego nie wiem. Chciałam coś powiedzieć, zacząć, wręcz wydusić z siebie cokolwiek- nie udało mi się. Przytuliłam go. On ujął mnie w swe ramiona.
-Powiedz mi, że to wszystko nie jest prawdą a to był tylko zły sen.
-O co chodzi, Kate? Nie rozumiem. Jak mam więc się wytłumaczyć- rzekł nadal mając mnie w swych objęciach.
-Miałam dzisiaj straszny sen. Koszmar. Ty i ja ale nie jako jedność. Byłeś zupełnie inny... Nie poznałam cię. Boję się, że to twoje prawdziwe oblicze...- powiedziałam przestraszona.
-Jakie inne oblicze? Katherine, znamy się nie od paru dni. Kocham cię. Jesteś całym moim życiem. Ja zaakceptowałem cię taką jaką jesteś, ty zrobiłaś dokładnie to samo. Dlaczego więc sądzisz, że jestem oszustem...- Daniel odszedł krok w tył. Patrzył w moje oczy. Widziałam, jak popłynęły z nich łzy. Nie miałam siły dalej go dręczyć.
-Nie jesteś oszustem. Mam jedynie wątpliwości, że może nie ukazujesz swojej prawdziwej twarzy. Nigdy nie miałam chłopaka, jesteś tym jedynym. Wszystko jest piękne, jak w bajce- aż... nierealne. Daniel, mój najukochańszy, nie mam do ciebie żalu, nie uważam, że mógłbyś zrobić mi coś złego. Boję się jedynie, że to ja może robię w czymś błąd i to ja jestem temu wszystkiemu winna, chociaż żyjemy w zgodzie i się kochamy. Ja...- przerwał mi. Dopadł moje usta i całował mnie namiętnie. Zaczęłam płakać- ze szczęścia. Moja bajka była jeszcze bardziej nierealna niż mi się wydawało. Chwycił mnie za dłoń i popatrzył mi w oczy.
     Z kieszeni wydobył małe pudełko. Otworzył je i wyciągnął piękną bransoletkę. Założył ją na moją  rękę i rzekł na pożegnanie: ,,Kocham cię" i odszedł.
     Nie wierzyłam w to co się stało. Poczułam, że moje nogi są jak z gumy. Musiałam usiąść. Robiło się już ciemno, a na trawie osiadła rosa. Nic innego jednak nie czułam, oprócz przejmującego mnie w całości szczęścia. Położyłam się na ziemi. Byłam tak wypełniona radością, że nie zauważyłam, jak zrobiło się chłodno, Zasnęłam. Nie miałam na nic sił. Czułam spokój. Czułam pewność, że mam kogoś bliskiego obok siebie. Czułam, że wygrałam wszystko. Czułam... MIŁOŚĆ...
     Obudziłam się kolejnego dnia na jego kolanach. On sam jeszcze drzemał. Wyglądał tak słodko. Jego włosy opadały na czoło i przykrywały część jego ciemnobrązowych oczu. Przeuroczy chłopak. Najcudowniejszy na całym świecie. Nie chcąc go obudzić, wstałam szybko i bezszelestnie i podeszłam do pomostu. Leżała tam moja torebka. Wyciągnęłam z niej telefon. Dwadzieścia trzy nieodebrane połączenia.
-Psia mać- powiedziałam pod nosem.- Mama...
     Odwróciłam się i popatrzyłam jeszcze raz na mojego ukochanego. Nie chciałam go opuszczać, ale sytuacja tego wymagała. Podeszłam bliżej i pocałowałam go w policzek.
-Kocham cię- wyszeptałam.
     Chwilę potem byłam już pod moim domem. Ukryłam się za drzewem, żeby mama nie ujrzała mnie zza okna, Musiałam dotrzeć do mojego pokoju. Przedarłam się więc przez żywopłot. Było ciężko, bardzo (pominę już fakt, że rozdarłam sobie podkoszulek). Stanęłam przed ścianą mojej sypialni. "Balkon otwarty. Eureka!":powiedziałam sobie w duchu. Wspięłam się na parapet i wślizgnęłam do pokoju.
-Udało się- z szuflady wyciągnęłam małą karteczkę i napisałam "idę do Olki. Będę o 23''. Przemyślałam to dobrze. Matka chodzi spać zawsze o 21. Notkę wrzuciłam pod biurko, ale tak, żeby jej róg wystawał spod niego.
     Zeszłam na dół. Tak spotkała mnie ona- mama.


   

wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział II ''Przekichana sprawa''

     Pojawiłam się w domu. Było południe. Otworzyłam cichutko drzwi wejściowe. Starałam się to zrobić tak, aby nikt mnie nie usłyszał. Gdybym to była JA, w życiu nie spostrzegłabym się, że ktoś wkrada się do naszej posiadłości. Nie było słychać żadnego szmeru!
-Kate? To ty?
-Ymm...Tak mamo...
KURCZE PIECZONE! Jak ona usłyszała, że to ja? Och... życie jest niesprawiedliwe.
-Podobno miałaś mnie odwiedzić w szpitalu.
-W szpitalu? Co ty wygadujesz- i zaczęłam się ironicznie śmiać.
-No tak powiedziałaś w szkole- rzekła mama. Ci nauczyciele to naprawdę sknery. Nie potrafią utrzymać czegoś w tajemnicy. A mogłam coś dodać w stylu ''Ale mama nie chce, żeby się nad nią litować, więc proszę nie dzwonić'' i byłoby po sprawie.
-Skąd ty to wiesz? Śledzisz mnie?
-Nie, tylko twoja wychowawczyni dzwoniła, żeby życzyć mi zdrowia.
-Zdrowie zawsze się przyda.
-Nie zmieniaj tematu.
-Ale ja tylko mówię, że niekoniecznie dzwoniła, po to żeby pi poskarżyć, że zwiałam.
-Czyli się przyznajesz?- powiedziała. Jak ona mogła mnie tak o to oskarżać, skoro sama nie była pewna tego co mówi.
-Ja nic takiego nie powiedziałam!
-Tylko winny się tłumaczy!
-Mamo!
-Kate!
-Zostaw mnie! Masz swoje własne życie! Nie zajmuj się moim! Wiem co jest dla mnie dobre, a co złe! Mam piętnaście lat! Coś się nauczyłam w tej szkole! A z resztą sama nie jesteś święta!
     Weszłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami.
-Jędza.
Dziwne to, że mówię tak o mojej mamie. O ile można ją tak nazwać.
-Halo? Słyszysz mnie? Ty tam z góry? Siostro? Jesteś?
Odpowiadała mi cisza, a echo odbijało się od ścian mojego pustego pokoju.
-Czemu nic nie mówisz? Daj mi chociaż jakiś znak, że jesteś ze mną!- nadal cisza. Położyłam się na łóżku. Zasmarkana, brudna i wściekła. Dlaczego mnie to spotyka. Z tego co mi opowiadała moja kochana ''mamusia'', w szkole sama nie była lepsza. Jechała na samych trójach, a jak w jej życiu pojawił się tata, to kompletnie straciła głowę. Niech więc mnie zrozumie. W końcu sama jestem zakochana i straciłam dla Daniela głowę. Ale przecież z nią o tym nie rozmawiałam. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio usiadłyśmy razem i pogadały chociażby o pogodzie. Gdy tylko wejdę do domu słyszę ''Zjedz obiad'' , ''Umyj za sobą naczynia'', ''Znowu dostałaś jedynkę! Ty się w ogóle nie uczysz!''. Owszem, zdarzają mi się złe oceny, ale uczeń bez jedynki, to jak żołnierz bez karabinu! Cała mama. Gdyby tata pracował w Polsce, nie dopuściłby do tego! Tato wracaj... Tęsknię za tobą.
     Leżałam nadal na tym łóżku. Zadzwonił telefon. Daniel. Nie chciałam odbierać. Usłyszałby wtedy, że jestem zła. Co by on o mnie pomyślał. Nie odebrałam. Chwilę potem dostałam SMS'a
<SPOTKAMY SIĘ?>
Jak tylko to przeczytałam, już miałam ochotę by go zobaczyć. Nie mogłam jednak wyjść tak normalnie z domu. Jedyne wyjście to było wyskoczenie przez balkon z korytarza, lecz tu było duże prawdopodobieństwo, że mama mnie zobaczy. Drugą opcją, było wyskoczenie przez okno. Mój dom miał jedno piętro, więc było to naprawdę NIE LADA WYCZYNEK! Zabrałam torbę i wyskoczyłam.
Nikt mnie nie zauważył. Uff... ulżyło mi. Teraz mogłam spokojnie zobaczyć Daniela. Biegłam jak najszybciej, by nikt z mojego domu nie ujrzał mnie na podwórku. Udało mi się. Byłam wolna jak ptak. Biegłam jeszcze chwilę, gdyby mnie ktoś jednak zejrzał. Znalazłam się w parku. Tam czekał już on. Nie mogłam się powstrzymać, by znowu znaleźć się w jego ramionach. Przytuliłam go mocno. On tylko powiedział ,,Tęskniłem''. Tal niewiele, a poprawi człowiekowi humor. Złapał mnie za rękę i szliśmy przed siebie.
     Spacerowaliśmy dłuższą chwilę, po czym zatrzymaliśmy w moim ulubionym miejscu, gdzie zawsze spędzałam czas.
-Jak tu romantycznie- powiedziałam.
-Podobno lubisz to miejsce.
-Lubię? Och! To mało powiedziane! Zawsze tu przychodziłam, gdy było mi smutno, gdy miałam jakiś problem. To piękno mnie uspokajało. Potrafiłam sobie wszystko spokojnie przemyśleć, bez zbędnych komentarzy innych. Nikt oprócz mnie nie znał tego miejsca. Bynajmniej, zawsze myślałam że ty nikogo nie było. A... ty skąd je znalazłeś? - zapytałam.
-Długa historia...- powiedział.
-Nie spieszy mi się do domu! Opowiadaj.
-Dobrze... Wszystko zaczęło się tak, że gdy pierwszy raz spotkałem cię w szkole. Miłość od pierwszego wejrzenia. Noo... zakochałem się w tobie. postanowiłem, że się z postaram zaprzyjaźnić z tak piękną istotą. Niestety, byłem zbyt bojaźliwy. Chodziłem za tobą. Nie odstępowałem cię na krok. Chyba, że już znalazłaś się w swoim mieszkaniu...
-Śledziłeś mnie?-zapytałam obruszona. Wydawało mi się to dziwne.
-To tylko dlatego, że cie kocham.
-Serio?
-Pamiętasz jak biłem się z takim jednym gościem, jak wracałaś do domu jakiś miesiąc temu?
-Tak. A co to ma do rzeczy?
-Ten chłopak, chciał cię okraść. Rzuciłem się na niego, gdy do ciebie podchodził.
-Uratowałeś mnie...-oczy zaświeciły mi się jak perełki. Daniel stał się teraz dla mnie innym człowiekiem. I tak go kochałam, czy był taki jak teraz, czy wcześniej. Wtuliłam się w niego i siedzieliśmy na mostku, podziwiając piękno dnia...

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział I ''Poznajmy się!''

     Cześć. Ja jestem Kate. Mam 15 lat. Mieszkam w Polsce, ale tak właściwie jestem z Anglii. Mam rodzeństwo... znaczy można tak powiedzieć. No bo ja ogólnie to mam siostrę bliźniaczkę, ale...ona nie żyje. Urodziła się martwa.
Mama opowiadała mi, że i mnie miało już tu dawno nie być. Jednak udało się: TADAMM! Żyję. Jestem tu. Ale czy każdy to zauważa? Wszędzie gdzie się pojawię, albo (gdy mnie zauważą) uważają mnie za dziwną albo, gdy mnie nie widać, sama się chowam, aby nikt do mnie nie zagadał. Zapewne spytacie czemu... Bo wiecie... z wyglądu to ja nawet nie jestem taka zła. Mam długie, proste, brązowe włosy, duże czarne jak węgielki oczy, mały nosek. Ogólnie jestem niska, nawet bardzo. Mam metr pięćdziesiąt siedem wzrostu. Chudziutka, skromna dziewczynka.
Taka się wydaję do czasu kiedy się odezwę. Mogłabym gadać i gadać, i nigdy nie kończę. Chyba nikt nie lubi gaduł. Ale to i tak nie jest najgorsze. Najgorsze to to, że ja nie rozmawiam o pogodzie, nauce, czy modzie. Ja potrafię mówić tylko o moich problemach. Ludzie tego nie tolerują, odtrącają mnie. Chociaż... są wyjątki...
Mówię tu o mojej kochanej przyjaciółce. Tak PRZYJACIÓŁCE! Ma na imię Ola. Jest wyjątkowa. Owszem, wyjątkowa... Jest do mnie podobna. Tak samo niska, chudziutka, o bujnej fryzurze, a co najważniejsze- potrafi mnie wysłuchać (I TO DO KOŃCA) oraz dobrze mi poradzić. Nie sądziłam, że na świecie zdarzają się jeszcze takie WYJĄTKI. Tak dobrze to określiłam. Ola to jest wyjątek. Nie ma takiej drugiej.
Co bym tu mogła jeszcze o niej powiedzieć, żeby ubarwić to opowiadanie...hmm... O już wiem!
Ola siedzi ze mną w ławce. Wiem to może nie jest aż tak interesujące, ale niektórych to ciekawi. Często mi podpowiada na sprawdzianach, bo wiecie za dobrze to ja się tam znowu nie uczę, tyle co zrobię zadanie i na tym koniec. A dzięki niej to jadę na czwórkach! Widzicie jakim ona jest skarbem! Nie oddam jej nikomu!
Olusia to też niezwykle rozgadana postać, to żeśmy się dobrały! Potrafimy całą lekcję przegadać i to tak, że nauczyciele nawet tego nie zauważą. Widzicie jakie jesteśmy geniusze. Nikt nam nie podskoczy!
Ale przejdźmy może do historii...
     Pewnego dnia byłam bardzo przygnębiona. Jednak największym utrapieniem tego dnia było to, że Ola zachorowała i nie miałam się komu wygadać. Biedna Olusia. Miała grypę i leżała w łóżku. Tak bardzo chciałam być z nią teraz, iż postanowiłam, że po szkole ją odwiedzę. Jednak była to dopiero 10.30, a ja miałam akurat tego dnia do 15. Och jak ja nienawidzę tych kółek dodatkowych! A na ten to akurat muszę chodzić, bo inaczej miałabym szlaban od mamy. Życie jest niesprawiedliwe...
Siedziałam więc tak sama jak kołek na szkolnej ławce koło naszej klasy. Zawsze siedziałam tak z Olką, ale cóż. Taki mój okrutny los. Siedziałam więc tak sama. Patrzyłam się w podłogę. Nic innego nie miałam do roboty. Jedyne ''ciekawe'' zajęcie, jakim mogłam się zająć to liczenie płytek, albo rozmowa z nauczycielem od matematyki, który strasznie zanudza. Toteż ta cecha charakteru zmusiła mnie do dalszego patrzenia w podłogę.
     Nagle uniosłam mój wzrok ku górze. Chciałam oprzeć się o ścianę. Obróciłam się więc w lewo, a moim oczom ukazał się CUD!
     Ujrzałam chłopaka. Patrzył się na mnie. Patrzył tymi swoimi pięknymi brązowymi oczami. Zadziwiło mnie to trochę, że akurat ktoś taki usiadł koło mnie. Aż szkoda mi było czasu na mruganie!
     Jak już wspominałam, chłopak miał piękne...wróć....CUDOWNE oczy i w dodatku brązowe. Takiego samego koloru były jego włosy. Ach, jakież to on miał piękne włosy... Takie....no takie fajne! Ubrany był modnie. Koszulka, spodnie, trampki.
Z początku nie odzywał się w ogóle. Patrzył tylko tymi swoimi oczętami. Nie wiedziałam co mam zrobić i postępowałam tak samo jak on. I tak patrzyliśmy się w siebie przez jakieś trzy minuty, aż w końcu chłopak uśmiechnął się. Ja natomiast zrobiłam się caluteńka czerwona. Postanowiłam więc coś powiedzieć. Ale co... co by tu powiedzieć, żeby nie wziął mnie za głupią.
-Cześć...- powiedziałam niepewnie. Wiem, może nie było to zbytnio kreatywne, ale zawsze coś.
-Hej. Co tam u ciebie?- powiedział trochę zaskoczony moim postępowaniem. Uśmiech jednak nadal nie znikał z jego twarzy- Może... albo nie! Inaczej. Jak masz na imię?
-Ja jestem Katherine. Ale możesz mi mówić Kate. A ty?
-Daniel. Miło mi cię poznać- powiedział tak uroczym głosem, że omal nie zemdlałam. Och, on jest taki cudowny! To nic, że wtedy znałam tylko jego imię. On już wtedy wydawał mi się ideałem.
W tym momencie to już wcale nie miałam pomysłu co powiedzieć. Nie chciałam się o wszystko pytać, no...no ale co ja miałam powiedzieć?! ''Ale piękna dziś pogoda''?! Coś mi się nie wydaje, a z resztą na polu padało!
-A do której klasy chodzisz?- zapytałam.
-Ja do 3c. Ty chyba do 3a?
-Tak. Ale jak na kogoś z tego samego rocznika, to nie wydajesz mi się zbytnio znajomy...
-Nie dziwię ci się. Jest maj. Ja przyszedłem tutaj w kwietniu. Rzadko też się gdziekolwiek pokazuję, wolę siedzieć cicho i się nie odzywać.
NO WTEDY TO JA JUŻ WIEDZIAŁAM, ŻE ON JEST MÓJ! Byliśmy tak do siebie podobni... No los chyba tak chciał, że się poznaliśmy. Gdyby nie to, że on jest chłopakiem, a ja dziewczyną, to niczym byśmy się nie różnili.
-Ej mam pomysł!-zaczął- Może po lekcjach pójdziemy się przejść do parku, dowiemy się więcej o sobie.
-To wspaniały pomysł! Jak najbardziej jestem za!
Wtedy to właśnie uświadomiłam sobie, że miałam odwiedzić Olę. A tam, poczeka. Olka nie zając nie ucieknie! Miałam spędzić najpiękniejsze chwile w moim życiu. Nie samą Olcią żyje świat!
     Nadeszła kolej kółka. Daniel już wychodził, mamy iść razem do parku, a ja muszę zostać. Co by tu zrobić. Myśl Kate, myśl! Już wiem! Pójdę po pani i powiem, że moja mama jest w szpitalu i muszę ją odwiedzić. Raczej powinna to zrozumieć.
     Pomysł okazał się genialny. Udało się. Szybko wyszłam ze szkoły, żeby pani nie zadawała kolejnych pytań.
     Na zewnątrz czekał już Daniel.
-Hej! To idziemy?-zapytałam.
-Jasne! Szkoda czekać.
    Kilka minut później byliśmy już w parku. Usiedliśmy na ławce. Na początku zdarzyła się taka sama sytuacja jak w szkole. Siedzieliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu zebrałam się na odwagę, by coś powiedzieć.
-Wiesz co. Może jest za wcześnie, żeby już mówić coś takiego, ale serio... podobasz mi się. Ja... się chyba w tobie zakochałam...
On nic nie powiedział. Chwycił za moją rękę. Potem patrzył w moje oczy, a moje oczy w jego.
    Nagle stało się coś pięknego. On...on...on mnie pocałował. W życiu nie czułam się tak pięknie jak teraz. To było coś takiego jakby na te parę sekund zatrzymał się cały świat. Cudowne uczucie...
-Nic już nie mów. Ja też cię kocham...- i położył moją rękę delikatnie na ławce. Odszedł. Nic nie mówił i po prostu odszedł. Cały czas jednak odwracał się i spoglądał na mnie.
    Czułam się jakbym była pijana. Byłam aż tak upita szczęściem i miłością. Wstałam. Przeszłam kilka kroków. Było to jednak bardzo trudne. Zatrzymałam się więc i usiadłam po wielkim, starym drzewem w parku. Usiadłam i uśmiechnęłam się szeroko. Zaczęłam się śmiać. Byłam taka szczęśliwa, że musiałam to z siebie wydusić! Ludzie, którzy obok mnie przechodzili myśleli, że jestem jakaś niedorozwinięta. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy co może mnie spotkać w domu. Byłam aż tak upojona....MIŁOŚCIĄ, bo wtedy już wiedziałam, co to jest miłość...